piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział V

          Jeszcze jedna piosenka. Jeden układ. Kilka ruchów, kilka obrotów. Przyspieszony oddech. Potrzebuję tego. Czuję się lepiej, choć sporo brakuje jeszcze do normalności. Nie chcę stąd wychodzić, chcę tu zostać i niczym się nie przejmować. Taniec jest prosty. Mam w sobie moc, której nie potrafię wykorzystać w żadnej innej sytuacji. Tutaj ja nadaję ruchom charakteru, ja decyduję o tym, co będzie dalej. Jestem sobą, jestem wolna. Życie jest o wiele trudniejsze, nie radzę sobie z nim najlepiej. Wciąż popełniam błędy, za które płacę wysoką cenę. Gubię się, tracę drogą i nie jestem w stanie znaleźć tej odpowiedniej. Czuję się jak w klatce, zamknięta i osaczona. Chcę się wydostać, ale zgubiłam gdzieś klucz. Zostanę tu na zawsze, jeśli nie wezmę się w garść. Tak długo walczyłam o to, aby sama mogła kierować własnym życiem, aby wyglądało dokładnie tak, jak tego zapragnę. Zatraciłam się w dążeniu do niezależności tak bardzo, że nie zauważyłam, kiedy ktoś zupełnie inny zaczął mną manipulować. Eliminując jednego wroga wpadłam w ręce kolejnego, dużo silniejszego i bezwzględnego. Ale nie mogę odpuścić. Świat stoi przede mną otworem, muszę to tylko dobrze rozegrać. Minusy zamienić w plusy i wyciągnąć z tego wszystko co najlepsze. Pokazać, że ich władza mnie nie obejmuje, że jestem silna, a ich żelazne zasady tylko mnie wzmacniają. Chcą zabrać mi wszystko co mam i wiem, że zrobią to bez żadnych skrupułów, jeśli nie stawię im czoła. Jestem Vera Stinson i nigdy nie poddam się.

          Męczący trening jest lekiem na wszystkie zmartwienia i problemy. Pomagał mi zawsze i tak było również i tym razem. Z każdym kolejnym ruchem czułam jak całe napięcie gdzieś ze mnie uchodzi, a wraz z potem wyciskam z siebie rozdrażnienie, które kierowało mną od dłuższego czasu. Jestem spokojniejsza i chociaż mój oddech jest mocno przyspieszony, a serce wali, jak oszalałe, to mam wrażenie, jakbym właśnie skończyła jakąś intensywną terapię z psychologiem. Nie potrzebowałam słów. Wcale nie chciałam się komuś wygadać, nie tak zwykłam rozwiązywać swoje problemy. Wystarczyły dwie godziny w sali treningowej, a ja czułam, jakby ktoś właśnie wymienił mi baterie. Byłam zmęczona fizycznie, moje ciało odczuwało skutki tego morderczego wysiłku tak bardzo, że musiałam na moment przysiąść na pobliskiej ławce, aby nie stracić równowagi, natomiast psychicznie czułam się wypoczęta. Znów byłam gotowa do działania i zmierzenia się ze wszystkimi przeciwnościami losu, których z pewnością nie zabraknie.

          Miałam ogromną ochotę na długi i relaksujący prysznic, niestety jednak nie bardzo mogłam sobie na niego pozwolić, ponieważ czas mnie naglił i zostało mi zaledwie piętnaście minut do przyjazdy Zayna. Tego dnia oboje mieliśmy pojawić się w siedzie Modestu na "małą kontrolę", jak nazwał to Greg, kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy przez telefon. Perspektywa wysłuchiwania ciągłego gderania tego mężczyzny totalnie mi nie pasowała, ale niestety nie miałam nic do gadania i chcąc nie chcąc musiałam wstawić się w jego biurze, aby potulnie wysłuchać tego, co ma nam do powiedzenia. Jedynym plusem tego wszystkiego był fakt, że nie byłam zmuszona po raz kolejny samotnie tułać się na drugi koniec miasta, ponieważ Mulat zaoferował, że podjedzie  po mnie na trening. Oczywiście jego propozycja nie była życzliwym gestem płynącym prosto z serca, a najzwyklejszym kolejnym chwytem PR'owym. Niespecjalnie miałam mu to wtedy za złe, grunt, że nie musiałam znów wzywać taksówki.

          Drogę do siedziby Modestu odbyliśmy w kompletnej ciszy. Zayn całkowicie skupił się na prowadzeniu samochodu, ja natomiast wymieniłam kilka esemesów z Eveline pokrótce obrazując jej przebieg mojego dzisiejszego dnia. Berry starała się przez cały ten czas wykazywać najwyższe zainteresowanie tym, o czym do niej piszę, jednak doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że blondynka całkowicie nie miała do tego głowy. Była rozkojarzona, a przede wszystkim mocno podekscytowana jutrzejszym dniem, który notabene miał się stać dniem legendarnego melanżu, który wszyscy zapamiętają na długi, długi czas. Pierwszy grudnia- dzień urodzin mojej najlepszej przyjaciółki, ale i również jeden z dwóch dni w calutkim roku, kiedy zapominamy o wszelkich granicach zdrowego rozsądku oraz ewentualnych surowych konsekwencjach i po prostu idziemy na całość. Rok w rok dosłownie przechodzimy same siebie. Eve jest typem imprezowiczki, kocha być w centrum uwagi, a jej domówki rzeczywiście przechodzą do historii londyńskich prywatek, ja jednak taka nie jestem. Co prawda rzadko zdarza mi się odmawiać wyjścia na imprezę, ale nie kocham tego tak bardzo, jak ona. Mimo to moje i jej urodziny są tak szczególnym czasem, że nawet ja nie czuję w sobie żadnego instynktu zachowawczego. Zazwyczaj nie planujemy niczego specjalnego, ponieważ spontaniczne wypady wychodzą nam najlepiej, w tym roku jednak postanowiłyśmy zorganizować imprezę w iście hollywoodzkim stylu w jednym z większych klubów w stolicy dla większości naszych znajomych. Nie do końca byłam pewna, jak tak naprawdę to wszystko się skończy i gdzie ostatecznie skończymy balować, ale byłam w stanie odrąbać sobie dłoń za to, że zapamiętam tę noc na bardzo długi czas.

          Rozmyślenia na temat imprezy pochłonęły mnie tak bardzo, że nawet nie zauważyłam, kiedy byliśmy już na miejscu. Chłopak zgasił silnik, a ja nie zwracając na niego żadnej uwagi odpięłam pas i czym prędzej wyskoczyłam z pojazdu. Wchodziłam właśnie po marmurowych schodach prowadzących do wejścia budynku, kiedy brunet dorównał mi kroku. Przemierzaliśmy ramię w ramię białe korytarze Modestu nie odzywając się do siebie ani słowem. Właściwie kiedy nie było to koniecznie nie rozmawialiśmy ze sobą wcale. Prawdę mówiąc nawet nie wiedziałabym, o czym moglibyśmy zamienić chociażby jedno zdanie, dlatego wolałam po prostu milczeć. Tak było o wiele prościej. Oprócz tego, że wcale nie miałam ochoty na małostkowe pogawędki z Malikiem, jestem niemal w stu procentach pewna, że nawet gdybym jakoś próbowała do niego zagadać, on odgryzłby mi się czymś szalenie niemiły, lub po prostu obrzucił zażenowanym spojrzeniem, jak to miał w zwyczaju. Próba rozpoczęcia jakiejkolwiek konwersacji w tej sytuacji była kompletnie bezsensowna, a wiara, że odniesie ona sukces, po prostu naiwna.
Weszliśmy od sali 233 nie siląc się nawet na krótkie puknięcie w drzwi, które mogłyby chociaż częściowo przygotować Grega na nasze przyjście. Mężczyzna nie był specjalnie zdziwiony naszym niekulturalnym zachowaniem, dlatego też pozostawił je bez zbędnego komentarza i wskazując dłonią dwa krzesła stojące naprzeciwko biurka, przy którym siedział, rozpoczął:

          - Będę szczery.. To co robicie, to stanowczo za mało. Nie staracie się.

         Jego słowa delikatnie mówiąc lekko mnie rozdrażniły. Przez ostatnich kilka tygodni dawałam z siebie wszystko, poświęcałam Zaynowi naprawdę sporo czasu, choć tak naprawdę nie miałam na to żadnej ochoty, a on miał czelność powiedzieć, że to nie wystarcza? Straciłam swoje dotychczasowe życie na rzecz tej umowy tylko po to, aby usłyszeć od jakiegoś cholernego urzędasa, że za mało się staram? To była jakaś kpina. Czułam, że moja agresja rośnie z sekundy na sekundę i jeśli za moment jakoś się nie opanuję, to najzwyczajniej w świecie wybuchnę niczym uśpiony przez lata wulkan.

          - Musicie wyjechać gdzieś na weekend. Myślałem o Paryżu.. To takie romantyczne miasto..- powiedział rozmarzonym głosem i było to najgorsze co mógł zrobić w tamtej chwili. Pękłam. Ani mi się śniło dłużej słuchać jego irytujących trelów na temat zakochanych par i romantycznych przechadzek nad Sekwaną.

          - Nie ma mowy, jutro moja przyjaciółka ma urodziny, nigdzie nie jadę!- fuknęłam obrażona zakładając ręce na piersi w dość pretensjonalny sposób, czym postanowiłam podkreślić swoje wielkie niezadowolenie tym "doskonałym" planem, który przed momentem przedstawił nam blondyn.

          Greg zamyślił się na moment zaciskając w dłoni kartkę, do której wcześniej zerknął nerwowo. Nie wiem co takiego było na niej napisane, ale najwyraźniej kolidowało to z moim oświadczeniem, ponieważ nietrudno było zauważyć, jak w jednej chwili twarz mężczyzny stężała. Był zdenerwowany, widziałam to, chociaż on usilnie próbował trzymać nerwy na wodzy. Jedyna rzecz, która doszczętnie zdradzała jego autentyczny stan, to coraz to mocniej pulsująca żyła w okolicach skroni.  Drażniłam go swoim zachowaniem, wciąż miałam jakieś "ale" i sprawiałam o wiele więcej problemów, niż mógłby się tego spodziewać, kiedy podpisywałam umowę. Mimo to wciąż był całkowicie opanowany. Podziwiałam ten jego wieczny spokój i determinację. Oboje z Malikiem byliśmy często nieznośni i bardzo kapryśni, czym oczywiście chcieliśmy rozzłościć pracowników Modestu, a tym samym pokazać, że mimo iż mają nad nami władzę, to my wcale nie mamy zamiaru ułatwiać im zadania. Mellark musiał jakoś to wszystko znosić i chociaż czasami widziałam, że jest na skraju wyczerpania, to nigdy nie podniósł głosu, czy też jawnie nie wypowiedział się źle na temat któregoś z nas. Cóż, jego postawa była naprawdę godna uznania.

          - Dobrze, w takim razie oboje pójdziecie na to przyjęcie.- odparł w końcu i przelotnie zerknął w naszą stronę, jak gdyby chcąc zarejestrować naszą reakcję na ów słowa.

          Myślę, że nie był zbytnio zaskoczony widząc grymas, który momentalnie pojawił się na mojej twarzy. Wcale nie miałam zamiaru udawać, że taka kolej rzeczy mi pasuje, jednak widziałam, że jakakolwiek walka o inne rozwiązanie tej sprawy nie ma żadnego sensu. Klamka zapadła- idę na urodzinowe przyjęcie Eveline razem z Zaynem. Chyba powinnam się cieszyć, to przecież świetna okazja do tego, aby poznał moich znajomych. Nie mogę się doczekać, doprawdy.

***

          Piątkowy poranek, przedpołudnie, a także spora część popołudnia była dla mnie jedną wielką bieganiną. Zaoferowałam się pomóc Eveline w ostatnich przygotowaniach do imprezy, przez co trzy razy musiałam jechać do klubu, w którym odbywało się przyjęcie, aby sprawdzić, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Wybór odpowiedniego stroju dla blondynki również nie był łatwym zadaniem, ponieważ z natury była ona cholernie niezdecydowaną osobą. Oprócz tego umówiłam ją do naszej ulubionej kosemetyczki, do której udało mi się dostać właściwie na ostatnią chwilę. Jako że kompletnie nie byłam przyzwyczajona do tak intensywnych dni, każda sprawa, którą obiecałam załatwić, zajmowała mi dużo więcej czasu, niż bym sobie tego życzyła, w efekcie czego nim zdążyłam się zorientować wybiła godzina osiemnasta, co oznaczało, że mam zaledwie półtorej godziny, aby doprowadzić się do porządku, a co istotniejsze, ostatecznie przygotować się do imprezy.

          Bogu dzięki dla mnie strój, fryzura i makijaż nie były aż tak istotne, jak dla Eveline, która tego dnia pragnęła wyglądać perfekcyjnie, dlatego zdążyłam się z wszystkim wyrobić na czas. Co więcej miałam nawet chwilę, aby porozmawiać z Mattym, który wyglądał na wyraźnie przejętego najbliższą niedzielą, którą caluśką, jak wynikało z tego co mówił, Zachary miał zamiar poświęcić właśnie jemu. Uśmiechałam się jedynie dopytując szczegółów ich planów udając absolutne zainteresowanie, choć tak naprawdę po głowie wciąż chodziła mi myśl, że ojciec jak zawsze na ostatnią chwilę wszystko odwoła, a Matty jak zwykle będzie potwornie zawiedziony. Bardzo nie chciałam, aby tak się stało, niestety zbyt dobrze znałam swojego tatę, poza tym nie byłam już tak naiwna, jak mój brat i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej z ich wspólnej niedzieli nic nie będzie.

***

          Kelner postawił na środku stołu ogromną tacę wypełnioną po brzegi drinkami, po czym zniknął gdzieś w tłumie. Dosłownie wszyscy byli czymś zajęci, prowadzili rozmowy, zajadali się przekąskami, czy otępiale wpatrywali się w ekrany swoich telefonów. Tak, czy inaczej tylko ja siedziałam nie mogąc zająć swoich myśli jedną konkretną rzeczą. Wciąż rozglądałam się na boki zastanawiając się, jak poprowadzić dalszą część imprezy. Nawet Zayn, który zazwyczaj zachowywał się jak kompletny gbur, wesoło gawędził z Garym na nie do końca znany mi temat i chyba właśnie to spowodowało, że przestałam się już dłużej zastanawiać. Szybkim ruchem ręki zagarnęłam jeden z kolorowych drinków,  po czym unosząc go nieznacznie ku górze krzyknęłam donośnie tak, aby wszyscy siedzący w pobliżu dobrze mnie usłyszeli:

          - Zdrowie Eveline, niech ci się wiedzie jak najlepiej!- uśmiechnęłam się szeroko spoglądając prosto w oczy blondynki, która akurat w tym momencie zerknęła w moją stronę. 

          Wyglądała na naprawdę szczęśliwą. Cieszył mnie ten widok. Lubiłam kiedy się uśmiechała, w jej promiennej twarzy dostrzegałam coś takiego, dzięki czemu niemal od razu robiło mi się lżej na sercu. Możliwe, że tak bardzo przepadałam za Eve również ze względu na to, że działała na mnie w tak kojący sposób. Niewiele ludzi posiadało taki "dar" względem mojej osoby, trudno więc było mi się dziwić, że od momentu, kiedy takową znalazłam, trzymałam się jej kurczowo, aby pod żadnym pozorem czegoś nie spieprzyć i jej nie stracić. Podejrzewam, że wraz z chwilą, w której Eveline postanowiłaby przestać być moją przyjaciółką, moje serce pękłoby na miliony kawałeczków, a ja nie potrafiłabym znaleźć żadnego sposobu na jego, nawet nieudolne, posklejanie. To panna Berry była osobą, która za każdym razem, kiedy przestawałam sobie z czymś radzić, składała mnie do kupy, dawała porządnego kopa w tyłek i kazała iść przed siebie nie oglądając się wstecz. Kochałam to w niej. Była realistką, choć w każdej sytuacji potrafiła znaleźć chociaż cień czegoś pozytywnego, co już nieraz uratowało mnie przed kompletnym załamaniem. Ja potrafiłam tylko narzekać i użalać się nad sobą i chociaż rzadko robiłam to na głos, to i tak wiem, że Eveline znała mnie na tyle dobrze, że doskonale wiedziała co tak naprawdę kryje się w mojej głowie.

          Wszyscy szybko podłapali mój toast i nim się obejrzałam, goście stukali się naczyniami życząc Eve wszystkiego najlepszego. Skierowałam rękę ku swojej twarzy, aby upić chociażby jeden obiecany łyk za zdrowie przyjaciółki, jednak kiedy naczynie znajdowało się już tak blisko moich ust, że niemal czułam smak i zapach znajdującego się w nim drinka, ktoś nagle wyrwał mi go z rąk. Zaskoczona spojrzałam na sprawcę tegoż czynu unosząc przy tym brwi wysoko ku górze.

          - Wystarczająco już dziś wypiłaś Vera. Damie nie wypada się upijać do nieprzytomności.- nadzwyczaj pogodny głos Markusa zadzwonił w moich uszach, a ciśnienie momentalnie podskoczyło mi co najmniej o dwieście procent.

          Jego zachowanie było karygodne, ale udałam, że kompletnie mnie nie ruszyło i jedynie posłałam mu niemrawy uśmiech wracając spojrzeniem na widok przed sobą. Z pewnością zachowałabym się zupełnie inaczej, gdyby nie fakt, że byliśmy w towarzystwie, a ja nie bardzo chciałam zwracać na nas uwagę tłumu. Gdyby ktokolwiek zorientował się, że Butler pozbawił mnie drinka, a do tego ja robię mu przez to awanturę, mogłoby to wydawać się nieco podejrzanie, bo przecież teraz moim chłopakiem jest Zayn, a z Marcusem pozostaję jedynie w przyjacielskich stosunkach, dlaczego więc miałby się przejmować ile alkoholu wypiję tej nocy? Mój gwałtowny wybuch mógłby zdradzić zbyt wiele, dlatego mimo iż zalewała mnie krew, a w środku aż się we mnie gotowało, przemilczałam to. Ukrywanie emocji zazwyczaj nie wychodziło mi zbyt dobrze, dlatego czym prędzej przeczesałam nerwowo włosy rozglądając się po sali i szukając jakiegoś pretekstu, aby chociażby na moment móc odejść od stołu i ochłonąć. Wodziłam tak wzrokiem przez dłuższą chwilę, aż w końcu zrezygnowana postanowiłam sprawdzić swój telefon i prawdopodobnie udać, że dostałam jakieś szalenie ważne połączenie i jak najszybciej muszę oddzwonić. Odblokowywałam właśnie ekran, kiedy moją uwagę przykuł kieliszek pełen martini, który ktoś spokojnym ruchem ręki przesuwał w moją stronę. Zdezorientowana spojrzałam na twarz Zayna, a to co zobaczyłam zszokowało mnie dużo bardziej niż wcześniejsze zachowanie mojego autentycznego chłopaka. Malik się uśmiechał. Szczerze, nie tak jak zawsze w ten kpiący i ironiczny sposób. Nie był to może specjalnie szeroki i promienny uśmiech, ale cienka linia jego ust uformowana w lekki półuśmiech kompletnie mi wystarczyła. Zawsze coś, ten gest z pewnością był dobrym początkiem czegoś nowego, czułam to, a nawet jeśli się myliłam, to dobrze było wiedzieć, że Mulat i w stosunku do mnie potrafi zachowywać się w bardzo ludzki sposób. Z początku pomyślałam, że może chłopak tak, jak podczas pocałunku pod moim domem, chce zdenerwować Marcusa, jednakże ten odszedł gdzieś dalej i zajął się rozmową ze swoim znajomym z uczelni, którego przypadkowo spotkał w klubie, więc nie miał sposobności, aby zauważyć ten "niegodny" czyn bruneta. Wyglądało na to, że Zayn po prostu chciał być miły, a ja nie miałam zamiaru chować urazy, dlatego też posłałam mu subtelny uśmiech, po czym umoczyłam suche wargi w trunku, który mi podał. Widziałam kątem oka, że Zayn powrócił do rozmowy z Garym, więc mogłam pozwolić sobie na swobodne uwolnienie emocji, które w sobie dusiłam. Początkowa wściekłość, do której doprowadził mnie Marcus została zastąpiona przyjemnym uczuciem satysfakcji, które rozlało się po całym moim ciele nie pozwalając mi przestać się uśmiechać. Czułam się, jak gdybym właśnie wygrała jakiś cholernie ważny pojedynek. Możliwe, że dla Malika ten jeden prosty gest zupełnie nic nie znaczył, jednakże ja starałam się myśleć, jak Eveline i znaleźć w nim drugie, jeszcze bardziej pozytywne dno, które zwiastowało powolny pogrzeb naszej wzajemnej nienawiści.

          Impreza trwała w najlepsze, coraz więcej osób decydowało się, aby na parkietowe wygłupy, a i przy stole zrobiło się dużo głośniej. Wraz z kolejnymi porcjami alkoholu w każdym z nas pojawiała się jeszcze większa dawka pewności siebie, która objawiała się na przeróżne sposoby. Niektórzy zaczęli prowadzić pseudo-psychologiczne i inteligentne rozmowy o Bogu, czy też polityce i chociaż wydawało im się, że ich wypowiedzi są bardzo sensowne i logiczne to tak naprawdę jedyne co można było usłyszeć to ledwo zrozumiały pijacki bełkot. Inni zaś postawili na dzikie i niemalże erotyczne tańce, które bez względu na stan mojego upojenia wciąż bawiły mnie tak samo.

          Staliśmy właśnie przy barze czekając na swoje zamówienie, czyli serię zabarwionych na niebiesko szotów, kiedy nagle zapragnęłam potańczyć. Chęć, która się we mnie pojawiła była tak silna, że nie mogłam się powstrzymać i po prostu musiałam zareagować na nią w taki sposób.

          - Zayn, chodźmy na parkiet.- krzyknęłam do swojego towarzysza, po czym odwróciłam się w stronę parkietu chcąc ruszyć w jego stronę, jednak nie było mi to dane, ponieważ chłopak stanowczo, aczkolwiek niezbyt brutalnie złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął ku sobie tak, abym mogła dobrze usłyszeć to, co do mnie mówi.

          - Nie lubię tańczyć, zostańmy tutaj.- ton jego głosu był poważny, ale nie wyczułam w nim ani krzty zdenerwowania, czy jadu, którym zazwyczaj ociekały słowa, które kierował w moją stronę.

          Zrobił wtedy fenomenalną minę, wyglądał niczym skarcony szczeniak, a jego oczy obrazowały smutek w najczystszej postaci, przez co nie mogłam wytrzymać i zaśmiałam się donośnie zakrywając usta dłonią. Malik nie pozostał dłużny, ponieważ po chwili dołączył do mnie i tak oto staliśmy i śmialiśmy się we dwójkę z tej samej rzeczy. Gdyby ktoś dwa tygodnie wcześniej powiedział mi, że tak się stanie, z pewnością bym nie uwierzyła. To było kompletnym szaleństwem i absolutną abstrakcją. Musiałam dyskretnie uszczypnąć się w rękę, aby przekonać się, czy aby na pewno to nie jest tylko jakiś pokręcony sen, którego doświadczam po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu.

          - Proszę, chodź.. Nie będzie tak źle, obiecuję.- niepewnie uśmiechnęłam się w jego stronę, a widząc, że zastanawia się nad moimi słowami, postanowiłam nie czekać już ani sekundy dłużej. Splotłam nasze palce, po czym pociągnęłam go gdzieś w tłum, aby już po chwili znaleźć się na samiuśkim środku parkietu.

          Z początku Mulat nie był do końca przekonany, a jego ruchy było bardzo ograniczone, przez co od razu można było zauważyć, jak bardzo jest spięty. Jednak z czasem wszystko co robił stawało się dużo bardziej swobodne, aż w końcu kompletnie się wyluzował i dał ponieść się muzyce. Wygłupialiśmy się i nawet odrobinę nie przejmowaliśmy się tym, że przyglądają nam się ludzie. Po prostu świetnie bawiliśmy się w swoim towarzystwie i nic nie było w stanie nam tego zepsuć. Miłym widokiem był jego szeroki uśmiech, który w tym czasie nawet na moment nie zniknął z jego malinowych ust. Wszystko zaczęło wyglądać tak, jak powinno wyglądać od samego początku. Zaczęliśmy grać po tej samej stronie i sama do końca nie wiem, czy był to tylko jednorazowy wybryk spowodowany miłą atmosferą i alkoholem, który buzował w naszych żyłach, ale tak czy inaczej tego dnia ja i Zayn zakopaliśmy topór wojenny między sobą. Nawet jeśli następnego dnia nasze relacje miały wrócić do poprzedniego, wrogiego stanu, to naprawdę nie żałowałam tego, co wydarzyło się podczas tej nocy.

         Byłabym cholernie zadowolona, gdyby impreza również zakończyła się w tak przemiłym tonie, niestety stało się inaczej. Podczas powrotu do domu taksówką, który odbyłam w towarzystwie Marcusa, wybuchła pomiędzy nami kolejna kłótnia, której ja sama nie miałam już zamiaru łagodzić tak, jak to było poprzednim razem. Oskarżenia Butlera były po prostu niedorzeczne, a ja nie miałam najmniejszej ochoty, aby dalej ich wysłuchiwać. Żałowałam, że pod wpływem natarczywego wzroku swojego chłopaka odrzuciłam propozycję Zayna. Powrót do domu z kumplem, który po niego przyjechał z pewnością byłby o wiele mniej stresujący. Tymczasem musiałam użerać się z piekielnie zazdrosnym Marcusem, który doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Byłam wściekła i naprawdę przestałam martwić się o wizerunek spokojnej i potulnej Very, który serwowałam wszystkim na co dzień. Koniec tego, nie wytrzymałam.

          - Proszę zatrzymać samochód, ja wysiadam!- nakazałam nagle kierowcy przerywając tym samym długi i upokarzający wywód Marcusa na temat mojego zachowania.

          Widziałam, że moje słowa zaskoczyły obu panów siedzących w taksówce, jednak mężczyzna po czterdziestce, który odpowiedzialny był za bezpieczne dostarczenie nas do domu, bez słowa zjechał na bok ulicy, a po chwili zwolnił, aż w końcu zatrzymał się, aby mnie wypuścić. Byłam mu wdzięczna za to, że nie robił problemów i pozwolił mi wyjść, czego nie mogę powiedzieć na temat Marcusa, który wpadł w kompletny szał, kiedy tylko odpięłam pasy.

          - Vera nie zachowuj się jak obrażona smarkula i w tej chwili wracaj do wozu!- krzyczał za mną, jednak ja wcale już go nie słuchałam.

         Biegiem rzuciłam się wzdłuż równobocznej ulicy, aby tylko jak najszybciej zniknąć z jego oczu i uniknąć kolejnej konfrontacji, na którą po prostu nie miałam już siły. Może i moje zachowanie faktycznie było gówniarskie, ale miałam to gdzieś. Perspektywa spędzenia z tym pajacem chociażby kolejnych pięciu minut wprawiała mnie w paskudny nastrój, którego po prostu nie chciałam pogarszać. Było mi zimno, powieki niemal same mi się zamykały, a stopy niemiłosiernie bolały po całym dniu chodzenia w butach na obcasie, a mimo to taki powrót do domu był dla mnie dużo lepszym rozwiązaniem. Cóż, może niezbyt odpowiedzialnym, ale z pewnością dzięki niemu oszczędziłam sobie sporo nerwów. W gruncie rzeczy sama nie wiem dlaczego tak naprawdę sama nie zadzwoniłam sobie po kolejną taksówkę i nie poczekałam aż ktoś po mnie podjedzie, tylko wciąż wytrwale kierowałam swoje kroki w stronę domu. Możliwe, że moja wściekłość totalnie mnie zaślepiła i nie widziałam przez nią żadnego sensownego wyjścia. Bogu dzięki miałam to szczęście, że swoją osobą nie zainteresowałam żadnych okolicznych psycholi, zabójców, czy gwałcicieli i spokojnie mogłam dalej dążyć do upragnionego celu, którym w tamtej chwili bez wątpienia było moje łóżko.

          Nie wiem ile tak szłam, właściwie kompletnie straciłam rachubę czasu. Jednak jedna rzecz była pewna- byłam już tak cholernie zmęczona, że zaczęło brakować mi sił na dalszy marsz, przez co moje tempo stawało się coraz to bardziej powolne, aż w końcu dałam za wygraną i postanowiłam usiąść na krawężniku, aby chociaż na moment dać odpocząć swoim zmasakrowanym mięśniom. Trudno powiedzieć ile czasu spędziłabym w tym stanie na tym krawężniku, gdyby nie czarny samochód, który zatrzymał się tuż obok mnie. Podniosłam się niemal od razu. Miałam gdzieś kto to jest i czy czasem nie zrobi mi krzywdy, potrzebowałam podwózki do domu i każda okazja wydawała mi się zwycięską. Pospiesznie podeszłam do bocznej szyby, która momentalnie otworzyła się z cichym piskiem.

          - Wsiadaj.- usłyszałam doskonale znany mi głos Zachary'ego.

          Chłód, który wtedy od niego bił, przeszył mnie na wskroś. Wiedziałam, że to nie będzie przyjemna przejażdżka i że mężczyzna nie znalazł się tu przez przypadek. Doskonale wiedział gdzie mnie szukać, a ja zdawałam sobie sprawę z tego, kto go o tym poinformował. Sytuacja wyglądała fatalnie. Właściwie na miejscu miałam ochotę strzelić sobie kulkę w łeb, byle tylko nie musieć poznawać konsekwencji, które czekają mnie po tej nocy.










Proszę bardzo.. Za Nami kolejny rozdział, mam nadzieję, że się podoba. Ja w większości jestem z niego zadowolona, chociaż i tak sporo bym zmieniła. Nie będę Wam truć dupy na ten temat. Taka już po prostu jestem, samokrytyczna. 
Jako że podjęłam jakiś czas temu współpracę ze Spisem Opowiadań o One Direction i zostałam administratorką, korzystając z okazji serdecznie Was wszystkich na niego zapraszam. Zapisujcie się, szukajcie opowiadań, to naprawdę może być pomocne. :)
Zachęcam do pozostawienia komentarza.. No i do następnego! <3

18 komentarzy:

  1. Świetny. Czekam z niecierpliwością na kolejny <3 ~@heroineNialler

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy Ty kiedykolwiek jesteś w pełni zachwycona z rozdziałów, które piszesz? xD
    Nie martw się, ja też nie. :)
    Nie mogłam się doczekać tego odcinka. Miło mnie zaskoczyłaś, ale po kolei.

    Stosunek Very do tańca jest urzekający. Tylko w tym może być prawdziwa, nic nie musi ukrywać, może się temu oddać w pełni. Jest kompletnie w tej pasji zatracona, a człowiek z pasją to człowiek bogatszy.

    Zrobiłaś mi nadzieję pomysłem Grega z tym wyjazdem do Paryża. Mogłoby się tam wiele wydarzyć :D Ale rozumiem, że Vera nie chciała się na to zgodzić z powodu urodzin najlepszej przyjaciółki. Też bym się nie zgodziła.
    Niesamowity jest wpływ Evelyn na główną bohaterkę. Z tego co opisałaś są dla siebie bardzo ważne, niemal jak siostry. Takiej przyjaźni to ze świecą szukać.

    Zayn mnie naprawdę zaskoczył swoim ludzkim obliczem. Te przebłyski przekonują mnie do niego coraz bardziej. Chciałabym żeby zdarzyło się między nim i Verą coś magicznego, ale wiem, że nie zawiedziesz moich oczekiwań nawet jeśli w najbliższym czasie nie sprawisz, że ich relacja się ociepli.
    Twoje opowiadanie mnie intryguje od samego początku, dobrze o tym wiesz :)
    Życzę mnóstwo weny i całuję prosto w nosek <3 :*
    @Gattino_1D
    [gotta-be-you-darling]

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś genialna :D A rozdział jeszcze bardziej! Twoja twórczość nigdy mnie nie nudzi ^^ Mogłabym czytać cały czas!
    Jejku jak ja się cieszę, że Zayn i Vera się polubili! :D Ja tam go zawsze lubiłam. Nie dziwiło mnie jego zachowanie, bo pewnie podobnie bym się zachowała w takiej sytuacji. Udawana dziewczyna to przesada -,- Ja bym zabiła. Ale trafiła mu się Vera, więc i tak ma niezłego farta :D
    Już polubiłam Evelyn! Wydaje się być świetną przyjaciółką ;)
    Osobiście najszczęśliwsza bym była, gdyba Marcusa rozjechała jakaś ciężarówka -,- Ewentualnie Zayn mógłby ją zastąpić i go porządnie uszkodzić! Nienawidzę Marcusa... Dupek jeden -,- Zabiera jej bezczelnie Martini i urządza awanturę. Brak mi słów żeby go określić, bo żadne z nich mnie nie satysfakcjonuje
    Mam nadzieję, że Vera nie będzie miała wielkich kłopotów :/ Chociaż w sumie pewnie będzie je mieć :( Dobrze, że chociaż nikt jej nie zaatakował!
    Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału! Ja chcę wiedzieć co dalej!
    Życzę weny i pisz szybko nowy <3
    I informuj mnie! Proooszę :c
    http://love-why-not.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się nowa odsłona Zayna choć czuję, że to tylko chwyliwy przypływ dobroci to i tak cieszę się, że mogłam o nim przeczytać w tym rozdziale, który zresztą i tak pochłonęłam na jednym wdechu. Nie będę mówić, że masz ogromny talent, bo zapewne o tym wiesz. Zawsze wiesz w jakim momencie skończyć, żebyśmy musieli czekać z niecierpliwością na kolejny rozdział. Brawo :)
    Impreza była świetnym pomysłem. Ja osobiście nie uznałabym zachowania Very za jakieś karygodne. Znam osoby, który umieją zrobić gorsze rzeczy po alkoholu. Mimo to jestem niezmiernie ciekawa wykładu ojca.
    No to na koniec życzę weny i czasu<3

    OdpowiedzUsuń
  5. W większości zadowolona. Chociaż coś :) Ja też nie jestem nigdy w pełni szczęśliwa z tego, co wytworzę, jednak staram się przekonywać, że jest dobrze, a czasem nawet bardzo dobrze! A więc tym nabiłaś moją miłość do dzisiejszego odcinka. Staph! Tak idzie?! Nie wiem, bo po prostu kocham tę część. Prawie wywaliłam telefon przez okno, jak dowiedziałam się, że nie muszę tyle czekać. Jednak zważywszy na lenistwo nie skomentowałam o dziewiątej ;) Może za nim zapomnę. Poczułam się niezmiernie dumna z tego, iż po moim komentarzu tak bardzo zachciało Ci się pisać! Często miewam podobne sytuację. To niezła motywacja, dlatego staram się komentować właśnie tak na moich ulubionych blogach. A więc... Nie przeciągając, bo znów pieprzę farmazony...
    Greg i jego stoicki spokój są tak sztuczni, jak moje ławkowe koleżanki, z którymi musiałam siedzieć za karę połowę gimnazjum. Nosz jasny gwint! Najpierw go podziwiałam, a teraz mnie odrzuca. To zabawne, jak działają ludzie biznesu. Istna obłuda. Podobał mi się natomiast "oburz" głównej bohaterki... Szczerze? Jakoś nie widzę ich w Paryżu. Choć to piękne miasto (pomijając, że wali szczynami), powinni tam pojechać, gdy już coś zaiskrzy między nimi. Zaiskrzy, huh? Nie wiem, tak jakoś. Kiedy zaczną coś do siebie czuć, albo przynajmniej polubią się bardziej, to ten klimat! Och, marzenie! Ale dzięki Ci, że wszystko rozgrywa się w naturalnym tempie. Nienawidzę blogasków, na których gufna boCHaterka i jej tró lofer uprawiają seksy na pierwszej randce, a już za tydzień radosna wiadomość o ciąży! Choć nie, wzbraniam się. Czytałam jeden przecudny blog, na którym nawet bobas mnie nie odepchnął. Ciąża jest dobra, w odpowiednim momencie... Matko, do czego to doszło... Rozkładam rozumy w komentarzu. Nie no... O czym ja myślę... *wali się ręką w łeb*. Ech, wracając do "normalnej" części opinii... Jeszcze bardziej polubiłam postać Eve. Myślałam, że podbiła moje serducho doszczętnie, jednak jej pozytywne nastawienie i ogólnie zachowanie, wartości. Jest taka lekka, miło mi się o niej czyta i myślę, że wraz z Verą uzupełniają się wzajemnie. Piękna przyjaźń. Ale zmieniając temat... Ta impreza! Myślałam, że wybuchnę śmiechem, jak czytałam o Verce wyciągającej Zayna na parkiet. A ten gest z martini! UMARŁAM. On ją lubi. Moje radary przyszłych lovków jeszcze się nie zepsuły, tak jak radary dobrych bloziów :) Na temat mojego "ulubionego" pana się nie wypowiem. Marcus, spłoń! Tyle mam ci do powiedzenia. AMEN. Jednak mogę wtrącić coś jeszcze odnośnie Zacharego. Ten też mnie denerwuje. Biedy Matty, boje się, że on serio go zostawi w tą niedzielę. A był taki podniecony, jak opowiadał o wspólnym weekendzie. Ech, życie, lajf is brutal. iks de. Dodatkowo kazanie, które przygotował dla Very może być ciekawe... Należy jej się. Serio. Każdy normalny ojciec odprawiłby praktycznie mszalne pijanej córeczce. Wiem z autopsji ;) Jednak może (wracam tu do Mattiego) wyniknie z tego coś dobrego? Może Vera zostanie z bratem i znów Zayn do nich zawita? Nie mówię o Zaynie, tylko ZAYNIE. Czyli tym mniej medialnym, bardziej prawdziwym... Także chyba skończę pitolenie...
    Pozdrawiam i dziękuje za komentarz u mnie...
    A ŚMIEJ MI JESZCZE RAZ POWIEDZIEĆ, ŻE COŚ CI NIE WYSZŁO! No! Tak ma być! Zarządziłam xd
    xx
    Nabuzowana jeszcze i podjarana kolejną częścią
    NIEWIERNA

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaskoczyłaś mnie. Miły Zayn? Podoba mi się ta jego "jasna" strona, ale zapewne długo nie będzie trwała. Mimo wszystko cieszę się, że chociaż przez te kilka godzin się dogadywali. A Marcus zachował się jak idiota. Gdyby zachowywał się zupełnie inaczej, takie sytuacje nie miałyby nawet miejsca. Kryzys w ich związku to głównie jego wina. No dobra, Malik też trochę namieszał, ale cicho. ;D

    Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak opisałaś uczucia Very podczas tańca. Czytałam ten fragment kilka razy, bo jest po prostu magiczny. *.*

    Nie rozumiem, dlaczego każdy uważa Paryż za miasto zakochanych. No okej, jest tak, ale na przykład Wenecja byłaby też świetnym miejscem. To taki mały minusik w tym rozdziale, ale zupełnie się nie przejmuj. Jakoś nie przepadam za Francją.

    Końcówka jest fenomenalna! Umiesz budować napięcie. Ciekawi mnie, co będzie dalej. Bo na pewno będzie się działo.

    Przepraszam za taki beznadziejny komentarz, ale obiecuję, że przy następnym rozdziale będzie lepiej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. W końcu znalazłam chwilę, żeby usiąść spokojnie i poczytać co takiego stworzyłaś tym razem. I muszę Ci powiedzieć, że jestem mile zaskoczona, w końcu stało się coś, na co naprawdę długo czekałam.
    Jak widać Modest i ta cholerna umowa mogą być strasznie upierdliwe. Jakby na to nie patrzeć, narzucają Zaynowi i Verze swoją wolę, mają robić to, co oni uznają za słuszne. Co za wspaniałomyślny pomysł z tym Paryżem, no serio... Może jeszcze mają publicznie uprawiać seks, żeby wszyscy widzieli ich starania? Plus dla Very za to, że tak stanowczo się postawiła. Bardzo dobrze zrobiła. Umowa umową, ale przecież nie można sobie pozwolić na wszystko. Szczególnie, że następnego dnia Eve miała urodziny, więc jak Vera miała gdzieś wyjechać? Pomysł z pójściem razem na imprezę już nieco lepszy od poprzedniego, ale szczerze miałam co do niego dużo obaw. Ale jak widać niepotrzebnie się martwiłam. No może poza jednym incydentem, który totalnie wyprowadził mnie z równowagi, a mianowicie - Marcus. Za kogo on się uważa? Co on w ogóle sobie myśli? No naprawdę porządnie mnie wkurzył i.. nie lubię go. Ale wrócę do niego jeszcze gdzieś pod koniec komentarza.
    ZAYN! Dlaczego nie możesz być taki na co dzień? Chociaż z drugiej strony może to właśnie było takie jego przełamanie się? Może od tej pory będzie zachowywał się tak, jak przystało na zwyczajnego, normalnego człowieka. Liczę na to, niech tylko mnie ten Malik nasz kochany nie zawiedzie. No i kolejny plus na Very za to, że zaciągnęła Mulata na parkiet i trochę go rozruszała. Cieszę się, że dał się na to namówić (bo przecież się rozkręcił i wszystko było idealnie) i że po prostu był zadowolony. Ale tak szczerze, bez jakiegoś udawania zbędnych emocji. Właśnie taki ma być i mam nadzieję, że tego Zayna we własnej osobie będzie więcej w tej historii. No a końcówka.. W sumie dziewczyna powinna była wrócić z Malikiem. Przynajmniej uniknęłaby tej nieprzyjemnej kłótni z Marcusem. O co on się czepia, Boże? Dałby tej dziewczynie święty spokój i na pewno wszyscy byliby szczęśliwi. Przede wszystkim ja, o!
    I to na pewno sprawka tego kretyna, że wezwał ojca Very. NA PEWNO. Coś czuję, że będzie musiała wysłuchać bardzo długiej przemowy, a ona wcale nie będzie należała do najprzyjemniejszych. Wyczuwam łzy po tej rozmowie, ale no nie chcę wyprzedzać, bo nie daj Boże, jeszcze coś wykraczę. Także podsumowując, Zayn (ten prawdziwy!) jest bohaterem tego rozdziału, zdecydowanie.
    Czekam na rozdział kolejny, mam nadzieję, że pojawi się szybko. Dużo weny życzę! Kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Dodałaś rozdział dwa dni temu i akurat wtedy sprawdzałam wszystkie blogi, które czytam, ale jakoś nie miałam wtedy siły oddawać się w wczuwanie w postacie i sytuacje jakie ich spotykają, więc wzięłam się do niego dopiero dzisiaj :)
    Powiem jedno. Rozdział bardzo mi się spodobał!
    Miło mi się go czytało, a zwłaszcza te momenty, kiedy Zayn tak słodko zachowywał się w stosunku do Very, na imprezie.
    Fragment kiedy się do nie uśmiechnął, był najlepszym momentem, i aż sam przyprawiał o ogromnego banana na moich ustach.
    Chichotałam jak głupia, przeglądając sobie gify ze śmiejącym się Zayn'em by lepiej go sobie w tamtej chwili wyobrazić.
    A co do Marcus'a, to od razu powiem, że od samego początku, ta postać strasznie mnie irytuję. Jego zachowanie jest straszne i sama nie wiem jak główna bohaterka to wytrzymuję.
    Szczerze mówiąc, już dawno zerwałabym z takim chłopakiem, i mam szczerą nadzieję że Vera w końcu to zrobi. Według mnie nie zasługuję na takie traktowanie!
    A Zachary! Ohh, jestem nim szczerze zawiedziona, bo nie wiem który ojciec słucha zdania chłopaka córki, a nie jej. Ciągle jest zapracowany i w ogóle nie obchodzi go co w danym dniu robią jego dzieci.
    I szkoda mi Very. Tak cholernie mi jej szkoda! Prawie na co dzień opiekuję się swoim bratem. Zachowuję się w stosunku do niego jak matka. Kocha go nad życie, co jest bardzo wzruszające i każda wzmianka o Matty'm i Verze, powoduję u mnie napad płaczu. <3
    Trochę się rozpisałam, ale no nie wiem, po prostu musiałam, no!
    Jeszcze raz wspomnę że rozdział strasznie mi się spodobał.
    Dziękuję za twój komentarz na moim blogu, wiele to dla mnie znaczy.
    Pozdrawiam i życzę weny! :***

    OdpowiedzUsuń
  9. No nareszcie dotarłam też na tego bloga ;o Naprawdę nie miałam pojęcia, że narobiłam sobie aż takich zaległości. Ale wiesz co, jest jeden plus. Dzięki temu wszystkiemu mogłam przeczytać więcej naraz i nie czekać na kolejny rozdział, tylko sobie prosto do niego przejść XD Co nie zmienia faktu, że nadal mi mało, zwłaszcza jeśli chodzi o Whoppera. No cóż.
    Naprawdę świetnie opisujesz sposób, w jaki Vera rozładowuje emocje za pomocą tańca. Sama piszę opowiadanie, w którym główna bohaterka jest tancerką, ale opisy, kiedy wykonuje swoją pracę przychodzą mi z trudem. Tobie wychodzi to bardzo naturalnie. W najprostszych słowach przewija się miłość dziewczyny do swojej pasji, widać, jak wielką przyjemność jej to sprawia. Zresztą co jej się dziwić... Znalazła się w nieźle popapranej sytuacji, taki wysiłek fizyczny pomaga jej oderwać się od przykrych myśli. Tylko wielka szkoda, że Vera traktuje teraz taniec tylko jak ucieczkę, nie jak zwykłą radość... Ale mam nadzieję, że z czasem jej sytuacja się poprawi, bo bez kitu, strasznie ją polubiłam, mimo że z tym u mnie ciężko, jeśli chodzi o główne bohaterki.
    W sumie to trochę smutne, że Vera i Zayn właściwie nie nawiązują ze sobą jakiegokolwiek kontaktu poza tymi ustawionymi z góry spotkaniami. Myślę, że gdyby Malik od czasu do czasu odezwał się do swojej kontraktowej dziewczyny, to szlag by go nie trafił. Przecież zwykła rozmowa sprawiłaby, że poznaliby się lepiej, a czy to nie ułatwiłoby grania tej całej szopki zafundowanej im przez Modest? Chociaż właściwie to rozumiem ich zachowanie. Oboje są do czegoś zmuszani, oboje musieli dopuścić tak blisko kompletnie obcą osobę. Bez względu na chamstwo Zayna, oboje cierpią na tym tak samo.
    Kuźwa, ale zirytowały te uwagi Grega ;/ Nie starają się? Robią za mało? Człowieku, zmuszasz dwójkę młodych ludzi do obmacywania się w miejscu publicznym, każesz im okłamywać swoich znajomych, a w przypadku Zayna również fanów, a Tobie nadal mało? W tym momencie zastanawiałam się, do jakiego ciężkiego narzędzia mam najbliżej, bo z miłą chęcią zdzieliłabym nim Grega w ten pusty łeb. Mimo to zaintrygowała mnie wizja wyjazdu do Paryżu, pewnie dlatego, że uważam to za piękne miejsce i sama chciałabym się tam znaleźć... W każdym razie ciekawi mnie, co by się wydarzyło, gdyby nasza udawana parka faktycznie tam poleciała. Może wtedy coś by zaiskrzyło? Bo przecież musi, nie? XD
    Obawiałam się, jak to będzie z tymi urodzinami Eveline. Wiadomo, że Vera musiała zabrać ze sobą Zayna ze względu na ten pieprzony kontrakt, niestety cały czas się zastanawiałam, czy Malik będzie wobec niej oschły, może nawet agresywny, czym ostatecznie zniszczy całą atmosferę. A tu psiku, Zayn mnie bardzo pozytywnie zaskoczył. Chociaż w poprzednim rozdziale podkreślił swoje oblicze dupka (50 twarzy Malika, lol XD), mimo wszystko tak samo jak Vera myślę, że to w głębi serca dobry chłopak, bardzo ciepły i miły, niestety maskujący wszystkie te cechy pod płaszczykiem wrednego idioty. Taki mechanizm obronny właśnie. Tym razem jednak przebłysk jego prawdziwej osobowości wyraźnie dał o sobie znać. Wyobraziłam go sobie, z tym pięknym, szerokim uśmiechem, szalejącego na parkiecie w towarzystwie Very. Bez względu na to, co o niej myśli, na pewno cieszy się, że dzięki niej może się nieco wyluzować, zabawić. To był naprawdę przyjemny obrazek, który niestety szybko potem runął. Przez kogo? Oczywiście przez Marcusa.
    Prawdę powiedziawszy nie mam zielonego pojęcia, dlaczego Vera KIEDYKOLWIEK związała się z tym skończonym debilem, a teraz na dodatek nadal utrzymuje tę śmieszną relację. Śmieszną, bo przecież widać jak na dłoni, że Marcus trakuje ją jak własność. Przedmiot, do którego nikt nie ma prawa się zbliżyć poza nim samym. Wiem, że dla żadnego faceta oglądanie własnej dziewczyny w objęciach kogoś innego nie jest łatwe, zwłaszcza że rzekomy związek Very i Zayna jest stale nagłaśniany w prasie, ale ten tu stanowczo przesadza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiecznie tylko karci Verę, prawi jej długie morały, wygłasza umoralniające gadki, jak gdyby on sam był wcieleniem świętości. Jak mu coś nie pasuje, to niech spierdala. Sorki za wyrażenie, ale targają mną dość silne emocje XD Jeszcze ten sukinsyn musiał zawiadomić Zachary'ego, jestem pewna, że to jego sprawka. A już myślałam, że to Zayn podjechał tym samochodem... Niestety spotkało mnie rozczarowanie. Nawet po Marcusie nie spodziewałam się takiego dziecinnego zachowania. No bo serio, poleciał na skargę jak zwykły przedszkolak. Ciekawe, co teraz spotka Verę...
      Ta historia jest niesamowita! Wciągnęłam się totalnie ;o Podoba mi się, że prowadzisz akcję w naprawdę dobrym tempie, nie za szybko, nie za wolno, poza tym wciąż mnie zaskakujesz, co jest ogromnym plusem. Uwielbiam Twoje opowiadania, a Whopper to już doszczętnie skradło mi serce.
      Pozdrawiam i życzę weny! <3
      (PS. Już dawno nie rozpisałam się aż tak, by nie zmieścić się w jednym komentarzu. Tak, traktuj to jako komplement XD)

      Usuń
  10. Komentarz będzie krótki, przepraszam, ale niestety nie mam za wiele czasu. Doskonale rozumem miłość Very do tańca i fakt, że jest to dla niej sposób na odstresowanie, bo sama kiedyś tańczyłam. Marcus to serio cham, bardzo nie lubię jego osoby, traktuje dziewczynę jak swoją własność, to nie w porządku. Cieszę się strasznie, że Vera i Zayn być może zakopali topór wojenny. Byłoby cudownie, gdyby ich relacja naprawdę się ociepliła. Nie dziwię się, że Vera zdecydowała się wysiąść z samochodu. Przebywanie z takim pompatycznym dupkiem musi być nie do zniesienia. Jestem ciekawa jaki wykład ma dla niej przygotowany ojciec. Będzie ciekawie, w to nie wątpię.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozdział cudo <3 *-* kiedy dodasz nexta?

    OdpowiedzUsuń
  12. Zaskakujące jak Zayn sie zmienił. Był szczęśliwy.
    Wnerwia mnie Marcus. Powinna z nim zerwać. Świetne.
    Czekam na kolejny
    @JustinePayne81

    OdpowiedzUsuń
  13. Moim zdaniem powinna zarwać z Marcusem. Zayn się zmienił ale wydaję mnie się że tylko grał przed bratem Very. Rozdział świetny, nie mogę się doczekać kolejnego...

    OdpowiedzUsuń
  14. Boże..........trzy razy tak, dziękujemy.Nie dość, że świetnie piszesz to jeszcze sama fabuła i no ten noooo wszystko! Ogólnie całe to, to mam fazy jak Marcus się wkurwia, albo jak Zayn jest spoczi, i jak są przemyślenia czy tam coś Very........no ogólnie można powiedzieć, że to wszystko kocham c'nie.Dodaj kolejny proszę?

    OdpowiedzUsuń
  15. Hej, hej, kiedy mogę spodziewać się kolejnego rozdziału? Nie chcę popędzać, ale to jedno z moich ULUBIONYCH opowiadań. :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Pochłonęłam wszystkie rozdziały w jeden wieczór. Jeju, mam tyle do napisania, ale sama nie wiem od czego zacząć! No to może od tego, że piszesz świetnie, niesamowicie, wspaniale. Naprawdę wciągnęłam się w czytanie i nie mogłam oderwać oczu. Czytałam i czytałam, i zapomniałam o całej reszcie, bo dla liczyło się tylko opowiadanie.
    Vera, to wspaniała dziewczyna i od razu pokochałam tę postać. Od pierwszego rozdziału odczułam pozytywne emocje, co do jej osoby. Jest właśnie taka zwyczajna... Normalna dziewczyna z sąsiedztwa, która ma marzenia i dąży do celu po trupach, chociaż nie wiem czy jest to trafne określenie. Podoba mi się jak przedstawiłaś relację Very i Zayna. Spodobało mi się to, że nie przepadają za sobą, ale w pewnych momentach miałam ochotę trzepnąć Malika w łeb, bo zrobiło mi się szkoda głównej bohaterki, która swoją drogą też nie była aniołkiem. Ten cały pomysł z podpisaniem owej umowy i w ogóle, no wspaniały. Opisujesz wszystko tak świetnie, że łatwo jest to wszystko sobie wyobrazić. Byłam taka podekscytowana czytając, że aż sama się zdziwiłam, bo wcześniej nie było u mnie aż takich emocji podczas czytania innych blogów. Trafiłam tutaj dzięki ''unfaithful''. To ona dała mi linka i ubóstwiam ją za to, że mnie tutaj ściągnęła, bo zakochałam się w opowiadaniu, a fakt, że rozdział nie pojawia się od 2 tygodni boli niemiłosiernie, ale przeczekam to, bo wiem, że warto. Pisz więcej takich tasiemców, bo po prostu kocham takie długaśne rozdziały. Mogę sobie poczytać i być w siódmym niebie! Ach, cholera, kocham Twój styl pisania oraz całą resztę!
    Będę wpadać i regularnie komentować! :) Pozdrawiaaam!

    OdpowiedzUsuń
  17. Każdy kolejny rozdział coraz bardziej wciąga. Ta historia jest genialna i wręcz trudno się od niej oderwać. Nauka niestety wzywa i staram się chociaż co jakiś czas zerknąć do książek. Jak jednak widać nie idzie mi to najlepiej, bo cały czas tu wracam.
    Zayn według mnie coraz bardziej się zmienia, powoli przestaje być gburowatym dupkiem, a całkiem przyjemny gościem. Podoba mi się to. W tej sytuacji zdecydowanie najgorzej wychodzi Marcus. Chłopak ma chyba nie po kolei w głowie. Mam wrażenie, ze wydaje mu się, że tą zaborczością zatrzyma przy sobie dziewczynę i wmusi w nią takie, a nie inne zachowanie. Zapewne wielce się dziwi, że jego działania zostają odebrane w zupełnie inny sposób. Ogólnie go nie lubię. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że kiedyś to nie będzie tylko zwykła kłótnia między nim a Verą, a stanie się coś więcej...
    Swoją drogą jestem ciekawa, co się stanie, kiedy dziewczyna wróci do domu? Na jaką reakcje ojca ma się nastawiać? Nie wiem, ale zdecydowanie przeczytam więcej :D

    OdpowiedzUsuń